Obrazy z życia i podróży

I.
BIAŁA NA PODLASIU.
Według mnie, niema nic naturalniejszego nad chęć poznania i wysiedzenia historij miejsc, które nas dzisiaj, pod jakimkolwiek względem zajmują.
Jest to, jak kiedy ukochanego przyjaciela staramy się dowiedzieć przeszłości, żeby go znać pełniej, lepiej, żeby się w niego, niejako wcielić.
Gdyby każdy znajomych sobie okolic, starał się poznać szczegółowie choćby niebardzo odległą przeszłość, ale tę której szczątki tkwią w niej jeszcze, gdyby każdy spisywał
dzieje takie; złożyłaby się wprędce zajmująca bardzo historja wewnętrznego życia kraju.
Niepotrzebaby nic omijać, nic z niej usuwać, wszystko bez wyboru, co tylko pod najrozmaitszemi względy zająć może, mieścić w ten wielki skład, z którego później nieraz surowszy
nawet dziejów pisarz czerpaćby musiał.
Tylko że jedni spożywają życie swoje, nie patrząc na to, co je poprzedziło, bez zastanowienia, jaki między niemi a ich poprzednikami moralny zachodzi związek i następstwo;
całkiem dniem dzisiejszym zajęci, nie poznają, że dziś bez wczoraj jest bardzo krótkie, krótsze niż dziś bez jutra, bo wczoraj jest naszą własnością niezaprzeczoną i nikt go
nam nie wydrze; a jutro? Któż to wie?
Pozwólcie mi więc z przyzwoitą powagą, prawić wam dzieje miasteczka, którego może dotąd i z imienia nieznaliście, o którego istnieniu nie wiecie; nic się nie dziwujcie jego i
mojej pomieszanej tu historij; według mnie nawet historja starych butów mogłaby być nauczającą i użyteczną, cóż dopiero miasteczka i człowieka?
Taki jest mój sposób myślenia w tym względzie, a że każdy swojego systematu koniecznym być musi exekutorem bądź co bądź, i ja także bez litości nad wami, bez strachu o siebie,
zaczynam swoje.
Ach!
w tej to Białej, przebyłem ja najlepsze z moich lat dziecinnych, w niej się moja dusza otworzyła na świat, tu poczułem raz pierwszy chętkę do pisania i raz pierwszy wziąłem
pióro w rękę. Widzicie teraz dla czego tak kocham Białę i szanuję jej wspomnienie.
Wy, którym moje nieustanne pisanie, może się już nieraz sprzykrzyło (choć go nie czytacie) nie wiele zapewne będziecie wdzięczni miasteczku; ale ja, ja je kochani, ja je szanuję.
Mimowolnie w starości czuje każdy przywiązanie jakieś czułe do pierwszej kochanki, (bodaj ta była służącą jego matki) tak ja do tego miejsca, w którem poznałem raz pierwszy
roskosz wylania duszy na papier, czuję dotąd, coś nakształt tego przywiązania.
Plebanja Bialska (pod względem powierzchowności) była oryginałem mojej plebanij w Panu Walerym; patrząc na nią ukradkiem z okna sali szkolnej, opisywałem ją na okładkach sexternu
jeografij. Cały Wielki świat małego miasteczka, osnuty już prawda poźniej daleko, w kilka lat, ale na tle wspomnień o Białej.
Biała jest to miasteczko na Podlasiu, położone na trakcie Warszawskim, z Brześcia Litewskiego, przez Międzyrzecz i Sielce idącym; niegdyś była punktem granicznym między Polską a
Litwą, a bodaj czy jej na wpół linja graniczna nie rozcinała.
Leży ona w pośród równin, lasów i błot, ma ruiny zamku Radziwiłłów, kilka klasztorów, kilka kamienic, (których teraz, gdy to piszem znacznie przybyło) wszystko co zwykle
składa stare, miasteczko, niegdyś rezydencjonalne możnej rodziny, potem wyglądające jak futerał od czegoś, pełen pająków i pajęczyny, gdy ożywiający je dwór i dziedzice możni
znikną.
Pięknie się jeszcze za moich czasów (1825, 1827) świecił w Białej, zamek niegdyś obronny, otoczony wałem, na którym rosły stare lipy, naszych przechadzek wieczornych i śpiewów
wesołych świadki i słuchacze.
Patrzaliśmy w wyschłe fossy; dumaliśmy o zamczysku na któren jedno wejrzenie, dziś mi maluje całą jego przeszłość i dawniej jego mury z podaniami domyślonemi, podsłuchanemi,
wydumanemi, zaprzątały głowę chciwą dziejów i wzruszeń, ciekawą powieści i łaknącą ich jak powszedniego chleba.
Ten zamek niegdyś obronny, te wały zarosłe lipami, a wśród nich, w ich wianku późniejszego juz życia, pałace, officyny, kaplice, groty, malują i przypominają i wieki najazdów
wojen, niepokojów, i wieki przemocy arystokracij tak nieszczęściem silnej w ostatnich czasach, która drąc się z sobą i ze ślachtą, dumnie brząkała o szablę, w niej tylko widząc
kodex prawa dla siebie — aż póki i szabla i ręka co nią potrząsała, nie upadły w proch nazawsze.
Cieniste, stare lipy wałów, ileżeście to dziecinnego życia scen widziały, ileśmy to pod waszemi gałęźmi bajek sobie napletli patrząc w te fossy, w których gdzieniegdzie
stęchła i zielona woda, odzywała się do nas głosem tysiąca żab, ostatnich dziedziców zamkowej okolicy, najgłośniej podobno, a pewnie tu najdłużej panujących.
Wchodu do zamku strzegła pięćdziesiąt dwu łokciowa wieża (wiem o tem z jeometrij praktycznej) i brama ciemna, w której wiwatowe stare armaty jeszcze leżały bez nóg,
sparaliżowane i umarłe, zapchane, śmieciem i piaskiem.
Z tej wieży dzwonił jeszcze ostatni, co przeżył wszystkich w zamku — stary zegar, ale dzwonił nie dawnym panom swoim, nie weselu i dostatkom — dzwonił nad głową kajdaniarzy w
wieży zamkniętych, dzwonił godziny nędzy, upodlenia, występku, rospaczy.
Mój Boże, myślałem nieraz o tem, gdy godzinę uderzał zimno, równo, jednostajnie, tak jak za dawnych czasów bywało; myślałem jak się pod nim ten czas, który on mierzył tali
równo — odmienił.
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 Nastepna>>